Wyprowadziłam wszystkie złe myśli na długi, niekończący się spacer. Chcę, by w ich miejsce natychmiast przybyły nowe, lepsze i bardziej przyjazne. Nie zabiłam JEJ, jak mówiłam, choć minęło mnóstwo czasu. Nadal istnieje i figuruje w mej pamięci.
Ostatecznie uznałam, że nie warto dokonywać ów mordu, nawet w podświadomości, o wiele lepiej będzie zrobić rozrachunek swego życia w samotności, bez nikogo. To, że odejdę od wszystkich i wszystkiego, to już pewne. Nie wiem natomiast, na jak długo.
I podejrzewam, że szybko się tego nie dowiem. Dopiero w chwili, gdy poczuję spokój. Pewnie pomyśli ktoś, że jestem szalona, wariatka. Nie przeczę! Ale nie tylko dlatego, że mnie zdradził, bo bym to zniosła bez większego problemu, gdybym tylko widziała jakąś poprawę. Gdybym widziała, że chce się zmienić, że okazuje skruchę. Lecz i to nie wszystko.
Musiałam go ostatecznie zabić (w mych myślach oczywiście) jako człowieka o tej złej twarzy (gdyż dobra pozostała na zewnątrz otoczki), bo odkąd jesteśmy małżeństwem, doznałam samych krzywd. Zdrada to był tylko gwóźdź do trumny. Wszystko kumulowało się już o wiele wcześniej. Tak wiele wycierpiałam z jego powodu! Już sam początek naszej znajomości był zły. Choć patrzyłam na niego z pogardą, równocześnie kochałam go szalenie. Wtedy już był moim wrogiem.
Terroryzował mnie na oczach całej szkoły, nazywając obraźliwie, nie wiedzieć, czemu. Niejednokrotnie mnie upokorzył – i tylko po to, by mieć z tego powodu zabawę. Ale mimo to wiedziałam, że to tylko zły obrazek, a najważniejsze – czyli to właściwe, jest tam, gdzie tego nie widać. Potem jednak było coraz gorzej.
Apogeum tej zarazy przypadło jednak dużo później. Najpierw szalona impreza, w świetle pulsujących reflektorów, w rytm dudniących głośników, alkohol we krwi… A potem podniszczony stan świadomości, wyjście gdzieś, w ustronne miejsce, zerwanie ubrania, gwałt na niewinnej kobiecie, potem dziecko w drodze…. Klasyczny model udręki młodej matki. A potem tylko błaganie o opiekę i ofiarowanie nazwiska bękartowi. Później o więcej – żałosne wołanie o uczucie dla matki. Bez tonu obrazy i wściekłości na oprawcę.
Czyżby młoda matka była szczęśliwa, że to właśnie z nim, a nie z nikim innym? Chyba tak, bo go kochała, mimo, że ją wciąż krzywdził. Żałosne wołanie przerodziło się z czasem w pozorną miłość, która miała swój finał przed ołtarzem. Udawane szczęście, w duszy skrywany strach, czy wszystko znów się powtórzy. Ołtarz zmienił bieg wydarzeń, ale tylko na trochę. Na chwilę matka młoda mogła zapomnieć o cierpieniu, w obliczu „szczęśliwej, pełnej rodziny”. Potem znów udawanie, że można zbudować normalny dom, oparty na silnych fundamentach.
Czy każdy zapomniał wokoło, jakie były początki tej znajomości, w jakich warunkach ona się narodziła? Gdyby tego było mało – ubliżanie w szkole, nękanie słowami, później upokorzenie cielesne, dalej chwilowe zauroczenie i spokój, ale sielanka nie mogła trwać wiecznie, i znowu cios w samo serce. Druga ciąża – szczęście i radość matki, którą chciała podzielić się z własnym mężem, natychmiast zostały obalone.
Wystarczyła jedna, wymowna reakcja, o której wciąż nie mogę zapomnieć: „To twój problem, wiesz, że więcej dzieci mieć nie chciałem”. Brak opieki, pozostawienie samej sobie. Opuszczenie. Wyjechał na parę miesięcy za granicę, nie dawał znaku życia. Powrócił, jak nigdy nic, spojrzał na pokaźny brzuch żony i tylko wzruszył rękoma. A gdy nadszedł czas rozwiązania, mimo krzyku, płaczu i wołania, nie kiwnął palcem – o mały włos, a zabiłby dwie istoty. Cud, że dziecko urodziło się wtedy zdrowe, a ja to zniosłam, bo byłam silna. Nie pomógł mi, drań. Później chwilowa euforia, zakochanie w słodkim maluszku o cudownym uśmiechu, z rozkosznymi dołeczkami, a za chwilę znów nienawiść: „przecież więcej mieć dzieci nie chciałem…”. Nienawiść i do dziecka, i do matki. A dalej, to już wiadomo – zdrada. Czy to mało wszystkiego? Czyż nie mam prawa dociekać sprawiedliwości, nawet na własną rękę? Oczywiście, że mam. Wobec tego – czemu wybaczyłam? Wybaczyłam po to, by zakryć pozory.
Nigdy nie wybaczę, jestem żądna krwi i rozpaczy. Chcę odwetu, jak nie zdarzało mi się to wcześniej! Tylko jako potulna kobieta, która sprawia wrażenie naiwnej i głupiej, bo stale przytakującej i niemal pochwalającej każdy haniebny wybryk, jestem w stanie się zemścić. Jedno wiem – pomsta ma okaże się gorzka, o której jeszcze długi czas będzie głośno. Już żaden mężczyzna nie śmie skrzywdzić swej, ani żadnej innej kobiety.
Marta Akuszewska