W blisko 200 szkołach różnego szczebla w Polsce wprowadzono już wszelakie udogodnienia dla zapracowanych rodziców, którzy nie mogą przybywać na wszystkie wywiadówki, nie mają czasu, aby móc skontaktować się z wychowawcą, czy po prostu, żeby porozmawiać z dzieckiem i sprawdzić, czy faktycznie chodzi ono do szkoły, czy aby nie opuszcza zajęć.
Z tego też względu wiele placówek edukacyjnych w naszym kraju wprowadziło już tzw. elektroniczne dzienniki, prowadzone przez nauczycieli i wychowawców.
Mianowicie, każdy uczeń otrzymuje własne konto, do którego dostęp ma tylko jego rodzic, by móc na bieżąco kontrolować postępy w nauce. Ale to nie wszystko. Może także sprawdzać systematycznie jego frekwencję dzięki temu, że tuż po zakończeniu danej lekcji nauczyciel wklepuje do systemu nowe, świeżo zaktualizowane informacje na ten temat.
Przez to oczywiste jest, że nowy pomysł nie przypadł specjalnie do gustu uczniom, którzy do tej pory lubili sobie beztrosko i swobodnie wagarować, czując się zupełnie bezkarnie. Wielokrotnie mogli więc usprawiedliwiać własne nieobecności – szczególnie, jeśli wychowawca był na tyle pobłażliwy, żeby wierzyć wszystkim na słowo, że się wówczas było na przykład u lekarza. W gazecie „Polska” napisano o tym w ten sposób (źródło: serwis Wirtualna Polska): „Śląskie kuratorium popiera elektroniczne dzienniki pod warunkiem, że dyrektorzy szkół za daleko nie posuną się w swoim uwielbieniu dla techniki. <
Opracowanie: Marta Akuszewska (na podstawie informacji z: „Polska”/PAP/Wp.pl)