Dzisiejszy dzień nie należał do najprostszych, o nie. Po pierwsze – nadeszły TE dni. Wściekam się na wszystko. A raczej- na wiele. Najbardziej wściekam się, jak widzę i słyszę teściową. A że mieszkamy pod jednym dachem, na jednym podwórku, jestem zniewolona i skazana na jej ciągłe widzenie i słyszenie. Nie ma też naszej córeczki, jedynej córeczki.
Pojechała na obóz i wraca za jakiś czas. Mam pracę przy komputerze, dużo pracy, ale moje nerwy sięgają już księżyca, więc trochę pracuję tylko, a trochę czytam sagę o Ludziach Lodu. Skoro Ludzie Lodu piszę już z dużej litery, to słowa Anioł tym bardziej powinnam napisać jednak z dużej, przez sam szacunek do Aniołów. Chociaż to byty niewidzialne, stworzone przez Boga jednak, i już przez to samo należy im się szacunek. Księżyc i Słońce też są przez Boga stworzone, więc od dziś zaczynam pisać wszystko z dużej litery. Oset i Pokrzywa, Czarne i Białe, Jasność i Ciemność – wszystko to dzieła Boże, więc już w ogóle nie powinnam pisać niczego z małych liter, aby nie umniejszać dzieł Bożych.
A ja diabelsko przez pół dnia potrzebowałam słodyczy. Na obiad zjedliśmy łososia, ryz i warzywa, i bardzo, ale to bardzo potrzebowałam dawki czegoś do bólu słodkiego, może nawet słodkiego i kleistego. W każdym bądź razie cukier w swej zwykłej torebkowej, kilogramowej postaci, kryształkowej, nie wchodził w grę. Tak bardzo jeszcze nie upadłam.
Potem był płacz i zgrzytanie zębów, zwłaszcza po tym, jak mi mąż oznajmił, że co, jeśli on nie chce mieć więcej dzieci. Potem znów płacz, przemieszany z poczuciem miłości do męża, poczucie miłości, płacz, cierpienie z powodu braku słodyczy w domu, cierpienie z niemożności posiadania kolejnego dziecka, i znów płacz. O Boże, o Aniołowie. Straszne to musi być dla męża mego, kiedy tak o tym pomyślę. Pojechał ze mną mój Ukochany, mój Najdroższy Mąż, do sklepu, po czekoladę. Zanim weszliśmy do hipermarketu, spotkałam moja przyjaciółkę z dzieciństwa, Kasię, z jej nowo narodzonym dziecięciem. Bardzo się ucieszyłam z tego spotkania. Nie widziałam jej od siedmiu lat.
W efekcie ze sklepu wyniosłam dwie czekolady, paczkę ptasiego mleczka, paczkę ciasteczek owsianych, pudełeczko eleganckich czekoladek o smaku pistacji, dwie tarty z owocami, dwie bajaderki, dwa kawałki ciasta które wyglądało super kakaowo i super czekoladowo, 2 paczki popcornu, 2 paczki nachosów. Kobiety, słuchajcie, ale to jeszcze nie koniec. Do tego super słodkie wino-likier Bułgarskie o smaku miodu i karmelu i dwa słoiki żurawiny. Nie mówiąc o ilości serów pleśniowych, śliwek, i innych rzeczy, o których już nie wspominam. Na samą myśl robi mi się słabo.
Zjedliśmy z mężem miłą i pyszną kolację, wypiłam lampkę tego nowo zakupionego wina, zjadłam śliwkę i jestem załatwiona na cacy. Siedzę w salonie, piję wino i czytam książkę o Aniołach autorstwa jakiegoś teologa. Dociera do mnie komentarz mojego męża: Tylko kobieta i ksiądz tak potrafią.
mks