Wyjrzało słońce na moje życie! Co za radość, co za szczęście! Po raz pierwszy śmiałam się tak serdecznie, jak od wielu lat nie robiłam tego chyba nigdy.
Co się stało? Nic takiego. Wystarczyło, że przytuliłam się do własnych dzieci. Obiecałam sobie wtedy, że ich nigdy nie skrzywdzę, że nie mogę od nich odejść. Właściwie one przytuliły się do mnie, nazywając przy tym swoją „mamusią”. Tak pieszczotliwie, tak radośnie, tak dziecięco. To było niesamowite!
Nie, nie jestem idealną mamą. Nadal nie. Ale wiem, że trzeba się trochę pomęczyć, żeby przede wszystkim chcieć. A jeśli się chce, to już droga bardzo bliska, aby stać się prawie że doskonałym. Dlatego wierzę w swoją moc. Może odzyskam dzięki temu siebie?
Zaczęłam szukać pracy. Rozmawiam z dziećmi, zanim pójdą spać. Już nie tylko im gotuję, ale zaczynam wkładać w to serce swoje. Bawię się przyprawami, smakami, kolorami – tak bardzo to polubiłam i wiem, że dzięki temu wszyscy są szczęśliwsi. Męża nie ma. Wyjechał na miesiąc na jakieś obowiązkowe szkolenie. Nie wiem, czy obowiązkowe, czy sam sobie to wmówił, dla mnie to lepiej. Zastanowię się przez ten czas, czy w ogóle go potrzebuję. Bo to, że on mnie nie, wiem od dawna. I odkąd tylko sobie to naprawdę uzmysłowiłam, o dziwo – jest mi łatwiej, bo wiem jakby, na czym stoję. Pomimo tego, że ogólnie czuję się do niczego.
Poniżenie, strach, lęk – to wszystko trwało we mnie przez długie lata. Co się stało, że ot tak potrafiłam się ich pozbyć? Myślę, że czas. Czas, który naprawdę leczy rany. Otóż, odkąd nie widuję mego toksycznego męża, bo albo jest w pracy, albo na wyjeździe, albo po prostu mijamy się w domu, czuję jakiś większy spokój. To cudowne uczucie. Zastanawiam się tylko, czy jak wróci, nadal będę taka silna, czy to po prostu kwestia tego, czy jest w pobliżu, czy też nie… Mam nadzieję, że gdy znów go zobaczę, już nie będę się bała powiedzieć mu w twarz wszystkiego, co myślę na jego temat. I bez względu na to, czy podniesie na mnie po tym rękę, jak zawsze, przez co wiecznie chodzę w rozpuszczonych włosach, z grzywką, czasem w okularach, zawsze jednak wypudrowana do granic wytrzymałości.
Czy człowieka takiego można traktować poważnie? Co więcej, można w ogóle kochać? Zastanawiałam się nad tym przez ostatnie lata. Teraz wiem, że nie. I nigdy to miłość nie była. To raczej zobowiązania, rutyna, brak odwagi przed tym, by coś zmienić. Ale czuję, że się odradzam, że w końcu muszę czegoś się wyrzec dla dobra czegoś innego. Tym „czymś innym” są właśnie moje dzieci, dla których muszę stać się wreszcie idealną matką, silną i pewną siebie. A nie szarą myszką. Czas odnaleźć i odzyskać siebie samą, co powtarzam od dawna. Oby mi się to tylko jak najprędzej udało.
Opracowanie: Marta Akuszewska