Kobiety Poradnik Rodzina

Rodzinne święta

Rodzinne święta
Gdy zbliżają się święta, niemal każdy z nas marzy, by przebiegły one jak najszybciej. I nie ma znaczenia, czy to Boże Narodzenie, czy Wielkanoc. Choć

Gdy zbliżają się święta, niemal każdy z nas marzy, by przebiegły one jak najszybciej. I nie ma znaczenia, czy to Boże Narodzenie, czy Wielkanoc. Choć może rodzinne zimowe świętowanie wielu z nas znosi gorzej, niż nieco bardziej spacerowe wiosenne. Lecz – tak czy inaczej – jest to dla nas ciężka, psychiczna próba.

Dlaczego jednak tak się dzieje, że okres spokoju, wyciszenia i zacieśniania więzi rodzinnych ma zupełnie inny wymiar dla nas, niż ten wpisany w niego pierwotnie? W dużej mierze jest to kwestia właśnie więzi rodzinnych, które albo wcale nie istnieją, lub mają bodaj postać tylko szczątkową. I nikt z domowników nie ma chęci, lub nawet nie widzi potrzeby, by je odbudowywać.

088058b.jpg

Z jednej strony nie ma się czemu dziwić: widujemy się rzadko, nasze spotkanie mają najczęściej charakter informacyjny (z cyklu co u ciebie słychać), lub przymusowo towarzyski (obowiązkowe imieniny cioci, pogrzeby, śluby, chrzciny). Rodziny nie kultywują spotkań zaplanowanych po to, by po prostu pobyć ze sobą – porozmawiać, podzielić się radościami i smutkami – i cieszyć się, że jesteśmy razem.

Teraz najczęściej nasza rodzina to ci, z którymi mieszkami – a i dla nich często nie starcza nam dość czasu. Jesteśmy ciągle w biegu, zmęczeni i zniechęceni – weekend dla nas to nie spotkania rodzinne, lecz wyizolowanie się we własnych czterech ścianach – tak marzymy o nim najczęściej. I gdy staje przed nami perspektywa kilku dni spędzonych wspólnie z ludźmi, których właściwie nieznany, lecz jesteśmy z nimi związani więzami krwi – to czujemy się co najmniej przerażeni. Bardziej bliscy są nam przyjaciele, niż tabuny kuzynek, wujków, stryjów i ciotek.

Będą – jak zazwyczaj – zadawać kłopotliwe pytania (a jak tam dzieci, jeszcze ich nie macie…; ciągle jecie na tym starym stole…) – sama wizja podobnego przesłuchania mrozi nam chleb w żyłach i sprawia, że karp czy jajeczko stają kością w gardle. Staramy się pierwszego dnia nikogo nie obrazić, i nie powiedzieć – dajmy na to: Zamknij się, ty wścibska babo, ale kurtuazyjnie wciąż mówimy: Ależ nic takiego się nie stało ciociu, ktoś musiał Cię błędnie poinformować – ale w duchu coraz bardziej nerwowo liczymy minuty dzielące nas od rozstania. I niestety, na drugi dzień nerwy już nas zawodzą, i wybuchamy. Skutkiem czego atmosfera warzy się natychmiast, a nam – mimo tego, że wciąż jesteśmy wściekli – robi się głupio. Bo i ciocia to starsza kobieta, i święta przecież. I z bardzo mieszanymi uczuciami doczekujemy ostatniego dnia idylli.

A to już wiesz?  Gdzie jest koniec świata?

Później wracamy do domu, i mamy ochotę z rozrzewnieniem ucałować własny, niezadający żadnych pytań próg. Zaraz na drugi dzień umawiamy się dyskretnymi przyjaciółmi, którzy jak dotąd nie mieli zwyczaju indagować nas ponad miarę – i czujemy, że nasz poukładany świat zaczyna wracać do normy.

Tyle, że nie jest to chyba zbyt naturalne, że umiemy się dogadać z przypadkowo poznanymi ludźmi, a z rodziną żadną miarą. Oczywiście, można to złożyć na karb czasów, i zanik więzi rodzinnych oraz rozkład pożycia domowego. Ale takie wytłumaczenie, mimo, że łatwe, nie jest w zasadzie żadnym usprawiedliwieniem. Bo liczy się chęć, przynajmniej dwa razy do roku, by postarać się być po prostu miłym. A to już będzie bardzo dużo.

Artykuly o tym samym temacie, podobne tematy