Słowa zaczynające się na „k”, „ch”, „p” i wiele innych (równie ciekawych) to już nie tylko domena płci męskiej. Teraz także w pełni wyzwolone dziewczyny chcą i pod tym względem dorównać swoim kolegom, wymawiając często takie słowa, których nawet szewc (czy diabeł) by się nie powstydził. Skąd to się bierze?
I jak to jest, że w niektórych przypadkach nawet wulgarne słowo nie brzmi aż tak strasznie, a w niektórych to uszy puchną, bo takie to tragiczne?

To zależy przede wszystkim od osoby, która takie „epitety” wymawia – i to obojętne, czy jest to chłopak, czy dziewczyna. Mianowicie, gdy mamy do czynienia z człowiekiem spokojnym, który myśli, że przeklinając sobie, zwróci na siebie większą uwagę i że będzie przez to o wiele fajniejszy – wypada przez to jak ostatni bałwan, który robi wszystko na pokaz.
Natomiast, czasami przeklinanie w czyimś wydaniu aż tak uszu nie rani, czasem też wręcz śmieszy. Jaki więc z tego wniosek? Nawet psychologowie uważają, że jednorazowe, takie „od czasu do czasu” wyrzucenie z siebie pewnych brzydkich słów, wskutek silnego nagromadzenia w sobie negatywnych emocji, bardzo pomaga się uspokoić.
Radzą jednak, by robić to w myślach, ale gdy już nie da rady inaczej, wykrzyczeć i wydusić to. Jeśli przeklinanie zdarza się komuś naprawdę rzadko, można to absolutnie przeżyć. Natomiast w sytuacji, gdy ktoś klnie nałogowo, a szczególnie już, gdy jest to dziewczyna – o zgrozo, woła to o pomstę do nieba.
Marta Akuszewska
