Do tej pory, aby unieważnić ślub kościelny, Stolica Apostolska uznawała kilka czynników, które ogólnie sprowadzają się do jednego: zatajenia prawdy przed przyszłym małżonkiem. Zatajenie prawdy w tym momencie mogło dotyczyć na przykład impotencji, bezpłodności, nałogu alkoholowego czy na przykład niepoczytalności na tle psychicznym.
Teraz Watykan wprowadził nowy czynnik, który może pomóc w procesie unieważniania małżeństwa. Otóż, jest to nadmierne przywiązanie do któregoś z rodziców, co przeszkadza życiu rodzinnemu, a wręcz niszczy wzajemne relacje łączące małżonków. Tak więc – podsumowując, Stolica Apostolska zezwala niejako „maminsynkom” oraz ich partnerkom na rozejście się jakoby „bez zobowiązań”, czyli czyniąc małżeństwo nieważnym – a więc tak, jakby małżeństwo nigdy nie istniało, choć i tak wiadomo, że czasu ani wydarzeń cofnąć się nie da na tyle, aby zapomnieć o swoim byłym mężu, byłej żonie, więc zastanawiające jest, w jaki sposób żyją tacy ludzie, kiedy formalnie, wobec prawa, wobec Boga – teoretycznie – stają się wolni, bez zobowiązań.
Corocznie do Watykanu napływa ponad dwa tysiące wniosków o unieważnienie związku małżeńskiego, zaś pozytywnie rozpatrzonych jest zaledwie pięć procent z nich wszystkich. Na podziw zasługują z pewnością ci, którzy decydują się załatwić sprawę „po bożemu”, jak należy, starając się o pomoc u najwyższych władz duchowieństwa w hierarchii kościelnej, a nie idąc od razu na skróty, kierując pozew o rozwód, gdzie wiadome jest, że prędzej, czy później się to wydarzy. Raczej prędzej, jeśli chcą tego obie strony, natomiast Kościół nie ma obowiązku unieważniać małżeństwa, jeśli uzna, że nie ma do tego właściwie żadnych sensownych podstaw.
Marta Akuszewska